Joanna Racewicz wspomina zmarłego męża i dzień, w którym dotarła do niej informacja, że zginął w katastrofie smoleńskiej. Przejmującą rozmowę zdecydowała się przerwać, by po chwili wrócić do studia.
Joanna Racewicz jest jedną z najbardziej cenionych dziennikarek w kraju. Od ćwierć wieku spełnia się jako prezenterka informacyjna i pisarka. W 2011 roku przygotowała reportaż „12 rozmów o miłości. Rok po katastrofie”, który jest upamiętnieniem jej zmarłego męża.
Paweł Janeczek zginął w katastrofie Tu-154 pod Smoleńskiem w Rosji. Był porucznikiem Biura Ochrony Rządu (BOR) przy ówczesnym prezydencie, Lechu Kaczyńskim. Do tragedii doszło 10 kwietnia 2010 roku. Dwa lata wcześniej został ojcem.
Dopiero po 10 latach Joanna odnalazła w sobie siłę, by otworzyć skrzynię z rzeczami po zmarłym mężu. Teraz udzieliła przejmującego wywiadu, w którym po raz pierwszy w formie wideo wspomina ukochanego i chwilę, w której dotarły do niej tragiczne wieści.
Joanna Racewicz wspomina męża
W rozmowie ze Światem Gwiazd Racewicz wróciła wspomnieniami do dnia, który wstrząsnął całym światem. Była wtedy w pracy. Prowadziła wywiad z Anią Dąbrowską:
Dokładnie pamiętam to miejsce: zbieg Niepodległości i Odyńca. Tam była taka restauracja, gdzie byłam umówiona w ramach „Dzień Dobry TVN” z Anią Dąbrowską (…). Odbyło się pierwsze wejście, program zaczął się o 8:30, zrobiłyśmy pierwszą rozmowę. W przerwie reklamowej ktoś otworzył komputer i pamiętam zdanie: „Boże, słuchajcie, możemy nie mieć prezydenta” – przyznała.
Od razu chwyciła za telefon i zaczęła dzwonić do męża. Telefon był poza zasięgiem.
Potem dzwoniłam do jego kolegi, który odebrał. Była dziwna wymiana zdań, „poczekaj, sprawdzam”. Ja zrozumiałam, że on jest na tym pokładzie.
Kolega z pracy odwiózł ją do domu. Tam czekała na kolejne doniesienia mediów:
W domu zaroiło się od ludzi, a ja mogłam tylko przytulać Igora i o niczym innym nie myślałam. Pamiętam ten brzęczący telewizor (…). Beata Tadla powiedziała: „Paweł Janeczek”, wymieniając tych, którzy byli na pokładzie – wspominała.
Dziennikarka zdradziła też, że to ona namówiła Pawła, by leciał do Smoleńska. Zaproponowała mu zamianę z kolegą, bo chciała, by był na urodzinach syna:
No przecież wiedziałam, że był na pokładzie Tu-154. Choć to nie była jego kolej (…), ale zamienił się z kolegą (…). Wcześniej była rozmowa między nami: „Co wybrać Joasiu?”, „A chcesz być kochanie na urodzinach syna?”, „No pewnie”, „To bierz Smoleńsk”. Kilka dni później ten kolega, z którym się zamienił, niósł na ramieniu jego trumnę, płacząc jak bóbr – przyznała łamiącym głosem dziennikarka.
Opowiadając tę historię emocje wzięły górę. Joanna Racewicz poprosiła o przerwę, wstała i na chwilę wyszła ze studia. Potem dodała, że “czas nie leczy ran”:
Gdybym miała jakoś nazwać funkcję czasu (…), to on oswaja z tym, z czym masz się zmierzyć. Niczego nie leczy. Może uczy nowych kroków, nowego oddechu, trochę bardziej płytkiego – tłumaczyła.
Nie chciała też ukrywać tragedii przed synem, chociaż psychologowie radzili jej, by w pierwszych dniach mówiła dziecku, że tata jeszcze wróci:
Jedyne, co możemy dać dziecku, to bezgraniczną miłość (…). Pamiętam taki moment, że wyobrażenie sobie, co będzie za miesiąc, było jak lot na Księżyc. Oswoiliśmy tę rzeczywistość. Myślę, że tak już możemy powiedzieć. Chociaż teraz, kiedy mój syn jest w trudnym momencie dorastania, to jest wyzwanie – podsumowała.