Jego role Bogumiła w „Nocach i dniach” i profesora Wilczura w „Znachorze” zaznaczyły się na trwale w polskiej kinematografii. Do dziś mają rzesze fanów.
Jerzy Bińczycki skończył Państwową Wyższą Szkolę Teatralną w Krakowie w 1961 roku. Od razu trafił do Teatru Śląskiego, a cztery lata później otrzymał angaż w Teatrze Starym, gdzie występował przez 30 lat. Na ekranie zadebiutował w „Drugim brzegu”. Na swoim koncie ma wiele ról, ale te dwie role ugruntowały jego pozycje i pokazały mistrzostwo jego aktorstwa.
Szczupły blondyn o niebieskich oczach
– Byłem oszołomiony, bo przecież moją domeną był teatr. Tylko kilka razy wystąpiłem na ekranie i to w niewielkich rolach -mówił Jerzy Bińczycki. – A Jerzy Antczak zaproponował mi zadanie olbrzymie. Sięgnąłem do powieści, której zarysy ledwie majaczyły mi w pamięci. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że nie jestem jak to wyraźnie określiła Maria Dąbrowska: szczupłym blondynem o niebieskich oczach i płowych włosach.
Aktor miał obawy czy sprosta zadaniu, a za tym szła trema. Twierdził, że nie nadaje się do roli Bogumiła.
Chciał zrezygnować
– Po pierwszym dniu zdjęć chciałem zrezygnować, ale Jerzy i Jadwiga stworzyli taką atmosferę, że przełamałem swoje wahania. A trema pozostała, aż do premiery. Nie chciałem grać dobrodusznego niedźwiedzia, który zaszył się w wiejskim ustroniu i poza sarbinowskim folwarkiem świata nie widzi. Nie był to człowiek zrezygnowany, w którym po klęsce powstania styczniowego i latach poniewierki coś pękło. On nadal pozostał człowiekiem czynu, działania, ale na innym niż bitewne pole.
– Jerzy Bińczycki do ostatniej chwili grał w Starym Teatrze w Krakowie. Nie mógł porzucić sceny, a trzeba było przeanalizować scenariusz tej wielkiej produkcji. Razem z Jerzym Antczakiem pojechaliśmy do niego i przez kilka tygodni codziennie, przez wiele godzin próbowaliśmy najważniejsze sceny. Potem przez pierwsze pół roku zdjęć każdego dnia mieliśmy próby trudniejszych scen, które miały być realizowane za kilka miesięcy – opowiadała Jadwiga Barańska.
Wielka popularność
W ciągu trzech miesięcy od premiery filmu „Noce i dnie” obejrzało go 10 milionów widzów. Jerzy wspominał, że spotykał się z zaskakującymi objawami sympatii i popularności.
– Nigdy takich nie doświadczyłem, choć w teatrze grałem już chyba kilkadziesiąt i to przeważnie głównych ról. Zauważyłam na podstawie rozmów, dyskusji i zaproszeń na spotkania, że kobiety żywiej i mocniej reagują na problemy rodzinne Niechciców. Maria Dąbrowska celnie trafiła w pewien uniwersalny rys kobiecej psychiki. Film także trafił w tęsknoty za wzorem rodziny, której filarem i podstawą był mężczyzna, było to marzeniem wielu kobiet, zwłaszcza tych zmęczonych podwójnymi obowiązkami z pracą i w domu-opowiadał Jerzy Bińczycki
Po 2,5 latach realizacji filmu i serialu, aktor wrócił do Teatru Starego w Krakowie. Powtarzał, że nabrał pewnego dystansu do tego, co robił dotąd na scenie.
Głód teatru
– Czasem taki urlop od teatru był potrzebny. Dodatkowo miałam okazję pracować nad jedną olbrzymią postacią przez ponad dwa lata i to pod okiem doświadczonego reżysera. Na taki luksus nie można sobie pozwolić w teatrze, gdzie okres tworzenia postaci trwa od kilku tygodni do kilku miesięcy. Lubię powoli pracować nad rolą. Analizuje rację bohaterów, przyswajam ich cechy, odruchy, konfrontuje swoje odczucia. W teatrze istnieje pewien dystans między aktorem i widzami. Film daje wrażenie większej intymności. Dzięki zbliżeniu można zajrzeć człowiek-aktorowi w oczy. Po tak długiej przerwie odczuwałem prawdziwy głód teatru.
Świętował podwójnie
Był rozwodnikiem, kiedy na początku lat 80. poznał Elżbietę Godorowską, która doskonale znała jego role w Teatrze Starym. Umówiła się z nim, aby zrobić wywiad. Najpierw się przyjaźnili, a potem przyszła miłość. Siedemnaście lat młodsza żona urodziła mu syna, Jana, kiedy aktor miał 45 lat. Wszystko to działo się w 1982 roku, kiedy na ekrany kin wchodził “Znachor” z jego wybitną rolą. Mógł świętować podwójnie.
Jerzy Bińczycki zmarł na zawał serca 2 października 1998 roku. Został pochowany na cmentarzu w Krakowie.
Opracowano na podstawie gazety “Film” i książki Jerzego Antczaka “Moje noce i dnie”