Na scenę trafił przez przypadek. Chciał grać tylko role dramatyczne w teatrze, a został jednym z najbardziej popularnych aktorów komediowych.
To była rodzinna tradycja u Pokorów, że wszyscy mężczyźni kończyli studia politechniczne. Posłuszny Wojtek skończył Technikum Budowy Silników Samochodowych, a potem dostał się na politechnikę. Wyrzucili go po roku i dostał trzyletni nakaz pracy w Fabryce Samochodów Osobowych na Żeraniu. Tam po raz pierwszy spotkał się ze sceną. Był to teatr przyzakładowy w ramach samowystarczalności FSO. Opiekę nad tym przedsięwzięciem miał Teatr Powszechny. Chętnie zaczął się udzielać artystycznie, bo w związku z tym miał jeden dzień wolny w miesiącu, a przed akademią nawet tydzień.
Na jednej takiej imprezie prowadzący Jerzy Tkaczyk zapytał go:
„Panie Pokora czy nie lepszy byłby z pana aktor niż inżynier?”
A jednak szkoła teatralna
Wojciech potraktował tę sugestię poważnie i przedyskutował ją z kolegą Jerzy Turkiem. Razem wybrali się na egzaminy do szkoły teatralnej. Powiedzieli przed komisją wyuczone wierszyki i okazało się ku ich wielkiemu zaskoczeniu zostali przyjęci. FSO postawiła warunek przyszłemu aktorowi, że zostanie zwolniony, ale po ukończeniu studiów wróci do fabryki i ewentualnie będzie prowadził dom kultury.
Rodzice byli zaskoczeni, bo nie taką przyszłość widzieli dla syna. Znajdował się pod ich wielką presją, bo cały czas mu to wypominali i musiał liczyć tylko na siebie. Miał 100 zł stypendium. Z biegiem czasu uwierzył w swoje siły i możliwości aktorskie. W końcu i rodzina pogodziła się z profesją swojego syna.
Złamał rodzinną tradycję. Znowu
Inną tradycją panującą wśród mężczyzn z rodu Pokorów był ożenek grubo po trzydziestce. Najpierw mieli zapewnić przyszłej rodzinie zabezpieczenie materialne, więc zdobyć dobrą posadę. Wojciech wyłamał się z tego i będąc jeszcze studentem pojął za żonę o kilka lat młodszą od siebie koleżankę. Dopiero po ślubie przedstawił Halinę rodzicom, którzy też nie mogli się pogodzić z decyzją syna. Na początku nie mieli, gdzie się podziać i aktor mieszkał przez rok u rodziców, którzy zachowywali się tak jakby był „wolny”. Jego żona przebywała u swojej matki i ojca. Dopiero gdy miała urodzić się ich pierwsza córka Anna mogli zamieszkać razem. Zajęli pokój u jego rodziców, a potem u jej rodziny. Kiedy przyszła na świat ich druga córka Magda przeprowadzili się do własnego domu.
Przodkowie Pokory
Jego dziadek był rodowitym Węgrem, który ożenił się z panną z Kresów Wschodnich. Z tych terenów pochodziła również matka Wojciecha, którą zapamiętał jako kobietę o złotym sercu. Natomiast ojciec był wybuchowy, despotyczny, nieprzejednany. Aktor przyznał, że odziedziczył wiele cech po rodzicach.
– Środowisko, z którego wyszedłem, w którym się wychowałem, było dumne i ambitne. Niewątpliwie te cechy gdzieś we mnie tkwiły. Niestety, nie były to cechy odpowiednie na zawód aktora. Lepiej byłoby przymknąć oczy i nie zwracać na nie uwagi. A ja na wszystko zwracałem uwagę. Niewątpliwie to rzutowało na moje doświadczenie zawodowe – stwierdził aktor.
Aktor komediowy
Powszechnie uważany był za aktora komediowego. Stał się nim przez przypadek. Po skończeniu szkoły teatralnej został zaangażowany do warszawskiego Teatru Dramatycznego, którego dyrektorem był Gustaw Holoubek i był tam przez 26 lat. Początkowo obsadzono go w rolach dramatycznych. Ale kolega z zespołu Wiesław Gołas zauważył jego umiejętność rozśmieszania. Pan Wojciech wtedy z byle czego się śmiał.
– Wyprawiał ze mną różne żarty na scenie. Nawet kilka razy dyrektor wzywał mnie do gabinetu proponując zmianę teatru na komediowy. Jednak z biegiem lat i w naszym teatrze zaczęto wystawiać od czasu do czasu komedie właśnie pod kątem widzenia takich aktorów jak Gołas czy ja. Staliśmy się potrzebni – wspominał pan Wojciech.
Uważał siebie za złego aktora filmowego. Unikał filmu, jak mógł. Poza skromnym epizodem w serialu „Kariera Nikodema Dyzmy” nie wspominał dobrze żadnej swojej roli.
– Reszta jest milczeniem – powtarzał.
Przyjmował często scenariusze filmowe pod przymusem. Tak było z rolą w „Poszukiwany, poszukiwana”, dzięki której zdobył popularność i sympatię widzów. Na początku rzecz odrzucił. Jednak reżyser nie dał za wygraną. Przesiadywał w domu państwa Pokorów i namawiał aktora, aby przyjął propozycję. Pani Halina, tydzień przed rozpoczęciem zdjęć, powiedziała do męża:
– Weź tę rolę i niech oni już wreszcie wyjdą z naszego domu.
Pożyczyła mu swoje sukienki i peruki
Pożyczyła mu własne peruki, sukienki, torebki byle się zgodził. Pan Wojciech zagrał kobietę i niesmak miał do końca życia. Nie lubił tej roli.
– Zrobiłem ten film w ciągu kilku tygodni w czasie urlopu i zrobiłem go źle. Nie lubię oglądać efektów swojej pracy na ekranie.
Gdy rodzina zasiada w fotelach chcąc zobaczyć jak mąż, ojciec i dziadek sobie radził, on wychodził na spacer.
– To wynikało ze strachu, ponieważ gdybym siebie zobaczył na ekranie, prawdopodobnie już więcej nie zagrałbym lub bardzo wahałbym się z przyjęciem kolejnego scenariusza – opowiadał Wojciech Pokora.
Kariera teatralna i aktorska
W Dramatycznym Pokora grał przez 26 lat. Potem w Teatrze Nowym w Warszawie i Teatrze Kwadrat. Był wykładowcą Akademii Teatralnej w Warszawie. Jednak największą popularność przyniosły Pokorze występy przed kamerą. Stał się ulubionym aktorem Stanisława Barei. Zadebiutował w jego komedii „Mąż swojej żony” w 1960 roku. W tym samym roku zagrał małą rolę w „Zezowatym szczęściu” Andrzeja Munka. Sześć lat później pojawił się w kolejnej komedii Barei, „Małżeństwie z rozsądku”. Potem przyszła główna rola w filmie „Poszukiwany, poszukiwana”. W kolejnych latach Pokora zagrał też u Barei m.in. w „Nie ma róży bez ognia”, Brunecie wieczorową porą”, „Misiu” i serialu telewizyjnym „Alternatywy 4”. Pamiętne role stworzył także w serialu „40-latek” w reżyserii Jerzego Gruzy i w „Karierze Nikodema Dyzmy”.
Wojciech Pokora zmarł w 2018 roku w wieku 83 lat na skutek komplikacji po udarze mózgu. Został pochowany na cmentarzu w podwarszawskim Radzyminie.
Opracowano na podstawie Tygodnika Poznaniak