Zagrał w wielu głośnych filmach i serialach, a jego charakterystyczne role przyciągały uwagę. Wizerunek, jaki sobie przez lata wypracował to twardy facet ze szklanką wódki w jednej ręce i z papierosem w drugiej.
– Rzeczywiście, po uszy tkwiłem w takiej szufladzie. Tak mnie przypisywano i tak zostało. Jedyny film, w którym nie byłem “typem spod ciemnej gwiazdy” to „Pożegnanie z Marią”. Jedna z moich najlepszych ról – wspominał Maciej Kozłowski
Pracował w Monarze
Wcześniej pracował na budowie, w zakładzie dla uzależnionych (Monar), w punkcie ksero, albo jako barman. Wyższą Szkołę Filmową skończył w wieku 28 lat. Przedtem zaliczył wojsko. Jeszcze wcześniej pięć razy zmieniał szkoły średnie.
W 1996 roku zrezygnował z posady w teatrze. Aktorzy przywiązywali się do stałej pensji w tym miejscu. On jednak chciał coś zmienić w swoim życiu.
– Od 1983 przez osiem lat grałem w sztukach. Najpierw Teatrze Nowym w Poznaniu, następnie w teatrze Janusza Wiśniewskiego w Warszawie. Potem zostałem wolnym strzelcem.
Aktor wtedy narzekał, że nie było w Polsce profesjonalnych agencji aktorskich. Niektóre zrzeszały ponad 100 aktorów i tyle samo modelek i modeli, więc jak można było dbać o interesy tylu ludzi. A filmów kręcono wtedy stosunkowo niewiele. Kiedy przeprowadził się do stolicy, nie było mu łatwo.
– Nie miałem żadnych propozycji, a co za tym idzie i pieniędzy. Bywało, że po kilkanaście dni jedynym posiłkiem były bułki i mleko. Ponad 20 razy zmieniałem mieszkanie i czekałem na zmiany.
Rola w „Psach”
Los odmienił się dla Macieja Kozłowskiego, gdy dostał propozycję zagrania w „Krollu”, a potem w „Psach”. Stał się sławny i rozpoznawalny na ulicy. Wielbicielki prosiły go autografy.
– Bardzo dobrze wspominam tamte role. Znakomita atmosfera na planie, fajni ludzie. Gdy kręciliśmy „Psy” nikt tak naprawdę nie wiedział, co z tego wyjdzie, oprócz nas. Wierzyliśmy, że „robimy mocne kino”. Fakt, że był tam bardzo dobry scenariusz, świetni aktorzy, prawdziwy, a nie „malowany” reżyser, dobry operator. Ale pojawiły się głosy, że film nie chwyci, że jest zbyt wulgarny, w złym stylu.
Produkcje okazały się sukcesem kasowym i Maciej Kozłowski nie musiał się już martwić, co zje następnego dnia. Jednak do zawodu podchodził bardzo poważnie i wiedział już wtedy, że mógł zagrać dwie wielkie role, a potem nie dostawać żadnych propozycji. Zdawał sobie sprawę, że żeby żyć z tego zawodu, trzeba grać. Albo go zmienić. Przy ustawionej pozycji „na rynku” mógł zagrać jedną główną rolę filmową i spokojnie żyć. Wykorzystywał to doskonale.
– Starałem się żyć w zgodzie z własnym sumieniem. Najważniejsze były dla mnie rzeczy proste: honor, przyjaźń, miłość, lojalność. W „branży” miałem raczej serdecznych kolegów.
Potem zagrał między innymi w: „Kilerze”, „Ekstradycji 3”, „Ogniem i mieczem”, “General Nil”.
Walka z chorobą
W 2005 roku za namową Cezarego Pazury poszedł oddać krew i dowiedział się o chorobie. Był zarażony wirusem zapalenia wątroby typu C. Od razu podjął walkę. Niestety przegrał ją w 2010 roku. W tym czasie obok niego była ukochana Agnieszka Kowalska, z którą 1,5 roku przed śmiercią wziął ślub.
„Silne kobiety nie chodzą po prośbie” – napisał do żony
Kobieta dopiero po latach zrozumiała, co chciał jej przekazać. W wywiadzie z “Dobrym Tygodniem” o wszystkim opowiedziała.
– Nie rozumiałam tych słów. […] Złościłam się trochę, bo zostawiał mnie samą, z długami, z remontem domu. Dopiero później wszystko stało się jasne. Pierwsze dwa lata były bardzo trudne, ale zauważyłam, że wiele spraw się układa. Problemy niejako rozwiązują się same. Wtedy dotarło do mnie, że to Maciej pomaga mi z góry, dlatego nie muszę chodzić po prośbie – opowiedziała.
Opracowano na podstawie tygodnika „Poznaniak”