Zagrał w większości filmów wyreżyserowanych przez Andrzeja Wajdę. Dzięki nim jeździł po świecie i zbierał nagrody.
W roku 1970 Daniel Olbrychski miał premierę sześciu filmów, a rok wcześniej pięciu produkcji. Nie schodził z ekranu. Potem przyszedł czas na „Wesele” w reżyserii Andrzej Wajdy, w które wiele osób nie wierzyło. Roman Bratny, autor i scenarzysta między innymi „Kolumbów” w rozmowie publicznej stwierdził, że Wajda oszalał. Kiedy zobaczył film, zmienił zdanie.
“Wesele”- szansa na sukces?
– Ja też się szpetnie pomyliłem (…). Wydawało mi się, że powrót do źródła, że tak dosłowne ujawnienie archetypu, może dać rezultat banalny; niejako zdemaskować twórczość Wajdy, a jednocześnie pozbawić na przyszłość możliwości czerpania inspiracji z tak obfitych zasobów. (…) Może tym filmem chciał zamknąć pewien etap swojej twórczości i dlatego, jakby na zakończenie postanowił się zmierzyć ze źródłem inspiracji? Zresztą na szczęście uważał nieskromnie, że jeśli ktoś miał się podjąć ekranizacji „Wesela” to powinien uczynić to właśnie on – wyjaśnił Olbrychski.
Premiera tej produkcji przeszła do historii, bo odbyła się w Teatrze Słowackiego w Krakowie, Kiedy uniosła się kurtyna, za którą była scena, po raz pierwszy w swojej historii, ukazał się filmowy ekran. Okazało się, że film, który premierę miał w 1972 roku odniósł wielki sukces nie tylko w Polsce, ale i za granicą.
– Sam byłem świadkiem tego zdumiewającego sukcesu. We Włoszech, w San Sebastian w Hiszpanii wynosili nas z sali niemal na rękach. Widziałem kłębiący się pod kinem tłum młodzieży, studentów, którzy żądali dodatkowego pokazu o drugiej w nocy. Nie kierował tych młodych ludzi snobizm; nazwisko Wajdy było znane, ale nie na tyle, by z tego powodu zarwać noc; nie był to efekt kampanii reklamowej, która jak wiadomo polskim filmom nie towarzyszyła. Było to więc zainteresowanie spontaniczne, bezinteresowne – opowiada aktor.
Kmicic to Daniel Olbrychski
Potem Jerzy Hoffman zaproponował Danielowi angaż w „Potopie”. Aktor nie ukrywał, że ucieszył się z tej propozycji.
– Z rolą Kmicica wiązałem nadzieje, natury niejako prywatnej, osobistej. Chciałem po prostu spędzić dwa lata z moim ulubionym bohaterem (…). W żadnym polskim filmie nie miałem do czynienia z tak wspaniale napisanymi dialogami; tylko w niewielu wypadkach uczestniczyłem w równie plastycznie i z taką wyobraźnią nakreślonych scenach – Daniel Olbrychski był wniebowzięty scenariuszem.
Kiedy zaraz po przygodzie z „Potopem” przyszła propozycja od Wajdy zagrania Karola Borowieckiego w „Ziemi Obiecanej” czuł się po prostu zmęczony. Miał wyrzuty sumienia, że nie dawał z siebie tyle ile oczekiwałby od niego reżyser.
– Miałem za sobą ponad dwa lata ciężkiej pracy przy realizacji „Potopu”. Nie mogłem sobie pozwolić na odpoczynek, Czułem się jak przetrenowany sportowiec. Zdawałem sobie sprawę, że Andrzej był zawiedziony moją mniejszą niż zwykle aktywnością na planie. Ale nie potrafię się skupić, nie potrafię dać z siebie tyle, ile powinienem. Może jest to „wina” Kmicica. Wspaniale napisana rola i gra się ją z łatwością. To bardzo rozpuszcza – wyjaśniał swoje obawy aktor w 1974 roku podczas zdjęć do „Ziemi obiecanej”.
“Potop” nominowany do Oscara
Jego obawy okazały się niesłuszne, bezpodstawne i nie potwierdzały tego, co pokazał w filmie. Produkcja podobnie jak „Potop” była nominowana do Oscara w kategorii filmu zagranicznego. Rola Karola, choć osoby nastawionej tylko na zarabianie pieniędzy i nieliczącej się z innymi, wypadła w wykonaniu Olbrychskiego bardzo wiarygodnie. W 1974 na ekrany kin weszły trzy jego produkcje: „Ziemia obiecana”, „Potop” i włoski film historyczny. W następnych latach wrócił do kilku premier w jednym roku.
Opracowane na podstawie gazety “Kino” i Wikipedii.